„Dartmouth wypada z ekskluzywnej grupy”, oświadczył nagłówek z 2016 r. w The Washington Post zaledwie kilka dni po tym, jak Carnegie Classification of Institutions of Higher Education opublikowała swoje klasyfikacje za 2015 r., które przesunęły Dartmouth College z kategorii R-1 (czyli Research 1) do kategorii R-2 (Research 2). „A Key Survey Indicates that Dartmouth May Be Losing Its Elite Status”, czytamy w innym nagłówku.
Szkoła taka jak Dartmouth prawie nie ryzykuje wypadnięcia z „elity”, ale dlaczego ktoś miałby to powiedzieć?
Odpowiedź Dartmouth na postrzegany spadek klasyfikacji była stonowana. „Nie wiemy, jakiego nowego algorytmu używają do klasyfikacji instytucji”, napisała Diana Lawrence, rzeczniczka uniwersytetu, „więc nie możemy zreplikować danych”. Obniżone morale od czasu klasyfikacji z 2015 roku rzekomo spowodowało zamknięcie Dartmouth’s Gender Research Institute.
Indiana University, który obecnie prowadzi klasyfikacje Carnegie, niedawno rozpoczął ponowne klasyfikowanie szkół co trzy, a nie co pięć lat. Kolejna runda pojawi się jeszcze w tym roku. Przywódcy uniwersyteccy milczą na temat tego rozwoju, ale według Douga Ledermana, „sortowanie fundacji … wysyła niektóre instytucje w drgawki gniewu lub podniecenia z powodu postrzeganej zniewagi lub aprobaty dla tego, jak są klasyfikowane w porównaniu z ich rówieśnikami.”
Podczas gdy zatroskani administratorzy uniwersytetów oczekują na ogłoszenie wyników, warto zadać sobie pytanie, co oznaczają te klasyfikacje i dlaczego oznaczenie R-1 jest tak pożądane?
Carnegie klasyfikuje instytucje według typów: uniwersytety doktoranckie, magisterskie, licencjackie, baccalaureate colleges, baccalaureate/associate colleges, associate’s colleges, special focus institutions i tribal colleges. Oznaczenia badawcze, o których wszyscy mówią (R-1, R-2, R-3) odnoszą się tylko do uczelni sklasyfikowanych jako uczelnie doktoranckie. R-1 oznacza „najwyższą aktywność badawczą”, R-2 „wyższą aktywność badawczą”, a R-3 „umiarkowaną aktywność badawczą.”
Aby zostać sklasyfikowanym jako uniwersytet doktorancki, instytucja musi przyznać co najmniej 20 stopni doktorskich opartych na badaniach naukowych rocznie. Doktoraty zawodowe, takie jak doktorat z prawa, nie liczą się. Wśród szkół, które spełniają tę klasyfikację, produktywność badawcza jest mierzona za pomocą dwóch wskaźników: liczby przyznanych doktoratów badawczych plus personel badawczy, oraz kwoty wydatków na badania, skalowanej do liczby wydziałów.
Carnegie mierzy wydatki na badania i rozwój w nauce i inżynierii (S&E), humanistyce, naukach społecznych, STEM, biznesie, edukacji, polityce publicznej i pracy społecznej. Klasyfikacje te są raczej kategoryczne niż porządkowe: dopasowują uniwersytety w ramach pewnych kategorii opisowych, ale nie w kolejności od najlepszego do najgorszego. Punktem klasyfikacji nie jest ocenianie, ale grupowanie uniwersytetów zgodnie z ich ofertą programową i wydatkami na badania.
Dlatego administratorzy nie powinni traktować przesunięć z R-1 do R-2 jako degradacji lub dewaluacji. W końcu jakość edukacji i jakość badań nie może być zredukowana do surowych liczb poprzez zsumowanie liczby wykładowców, liczby oferowanych programów doktoranckich i przyznanych stopni doktorskich oraz kwoty pieniędzy zainwestowanej w badania. Liczby te dotyczą głównie finansowania i wielkości, a nie ilości opublikowanych materiałów (w recenzowanych czasopismach lub w inny sposób), a już na pewno nie doskonałości badań naukowych. Nie uwzględniają też jakości pracy nauczycieli ani wyników edukacyjnych uczniów.
Niemniej jednak szkoły przechodzące z R-2 do R-1 świętowały klasyfikacje Carnegie 2015 w komunikatach prasowych. Na przykład, „Nie jest tajemnicą, że Ole Miss jest jedną z najlepszych szkół badawczych na południu”, czytamy w oświadczeniu Uniwersytetu Mississippi, „ale bycie uznanym na prestiżowym poziomie krajowym jest prawdziwym osiągnięciem.”
Zważywszy na cel klasyfikacji Carnegie, można się zastanawiać, dlaczego przykuwają one taką uwagę. Czy uniwersytety nie mogłyby oszukać systemu, że tak powiem, zatrudniając więcej wykładowców, rzucając pieniądze na programy i kończąc więcej doktorantów w pewnych dyscyplinach? Odpowiedź, oczywiście, brzmi tak, ale to nie umniejsza znaczenia klasyfikacji Carnegie.
Powodem, dla którego są one cenione, jest fakt, że Departament Edukacji oraz U.S. News and World Report, między innymi, opierają się na nich. (U.S. News wyjaśnia swoją metodologiczną zależność od klasyfikacji Carnegie tutaj). Zamiast wymyślać własne kategorie, U.S. News opiera się na klasyfikacjach Carnegie przy tworzeniu list krajowych uniwersytetów, krajowych liberal arts colleges lub uniwersytetów regionalnych. Jeśli, powiedzmy, Uniwersytet Furmana chciałby znaleźć się w rankingu obok Princeton, Harvard, Yale i MIT, musiałby zwiększyć liczbę programów badawczych studiów doktoranckich, aby uwzględnić wskaźniki Carnegie.
Problem z klasyfikacjami Carnegie
Głównym problemem z klasyfikacjami Carnegie jest to, że stwarzają one zachętę do edukacyjnego marnotrawstwa na wielką skalę. Kiedy administracja uniwersytetu dąży do przejścia z R-3 do R-2 lub z R-2 do R-1, produkuje więcej doktoratów i zatrudnia więcej wykładowców, niż wymaga tego rynek.
Jest to najbardziej widoczne w naukach humanistycznych. Liczba przyznawanych doktoratów z nauk humanistycznych osiągnęła rekordowy poziom, podczas gdy rynek pracy dla profesorów nauk humanistycznych skurczył się. Młodzi ludzie ubiegający się o te doktoraty często zaciągają znaczne długi, by po ukończeniu studiów znaleźć się bez pracy na uczelni. Carnegie w efekcie nagradza uniwersytety za przyznawanie nadmiernej liczby doktoratów naukowych, przyczyniając się w ten sposób do systemowego problemu zadłużenia absolwentów i braku zatrudnienia na wydziałach, a być może także do obniżenia jakości badań humanistycznych.
Klasyfikacje Carnegie nie uwzględniają także jakości badań naukowych ani prawdziwej produktywności wydziałów. Mierzą one zagregowaną liczbę osób i inwestycji, ale nie liczbę recenzowanych prac opublikowanych przez członków wydziału ani wartość czy efektywność tych prac.
Klasyfikacje Carnegie powinny być zatem uznawane za kategoryzacje finansowania, a nie kategoryzacje badań. Jednak zbyt wiele osób traktuje je jako wskaźniki produktywności wydziałów uniwersyteckich lub wartości i doskonałości treści badawczych.
Klasyfikacje Carnegie nie są same w sobie złe czy nieprzydatne. Chodzi tylko o to, że są one błędnie interpretowane i wykorzystywane ze szkodą ekonomiczną dla szkolnictwa wyższego. Darczyńcy, administratorzy, dziennikarze, osoby zajmujące się rankingiem i ewaluacją uczelni oraz inni interesariusze powinni monitorować klasyfikacje Carnegie i wykorzystywać je w razie potrzeby do kształtowania celów i tożsamości instytucji. Klasyfikacje te nie powinny być jednak dłużej uznawane za przybliżone mierniki jakości badań naukowych.
Co więcej, Carnegie powinno zrezygnować z określeń „najwyższa aktywność badawcza”, „wyższa aktywność badawcza” i „umiarkowana aktywność badawcza”, które towarzyszą oznaczeniom R-1, R-2 i R-3, ponieważ są one mylące: rankingi Carnegie nie mierzą aktywności badawczej, ale wydatki na badania. Może się zdarzyć, że uczelnia wydaje pieniądze na badania, nie prowadząc ich w rzeczywistości. Byłoby to słabe inwestycje, które Carnegie wydaje się, dziwnie, do wartości lub nagrody.
Rola szkół prawniczych w klasyfikacjach
Moi koledzy administratorzy szkół prawniczych może zrobić niewiele, jeśli cokolwiek, aby pomóc ich instytucji macierzystych, które są klasyfikowane jako doktoranckich uniwersytetów przenieść z R-2 do R-1 lub R-3 do R-2. (Pracuję w Thomas Goode Jones School of Law, którego instytucja macierzysta, Faulkner University, jest klasyfikowany jako magistra college’u lub uniwersytetu według Carnegie). Stopnie J.D. nie są stopniami badawczymi, chociaż kilka szkół prawa (Yale i Berkeley wśród nich) oferują doktoraty z prawa, które przyczyniają się do sumy oferowanych stopni badawczych. Bez względu na to, jak produktywny wydział prawa jest, jego wynik badań nie wpłynie na macierzystej instytucji klasyfikacji Carnegie.
By i ogół, dziekani w szkołach prawniczych nie spędził dużo czasu na myślenie o klasyfikacji Carnegie. Jednak przyszłość może przynieść inne wyzwania i możliwości dla dziekanów szkół prawniczych. „Planujemy zmianę, która przekształci przynależność do kategorii Doctoral Universities i Master’s Colleges and Universities”, stwierdza Carnegie na swojej stronie internetowej. „Robimy to, aby pomieścić praktyki zawodowe stopnia doktora w ramach naszej metodologii. Stopnie te . . wcześniej nie były brane pod uwagę jako część Podstawowej Metodologii Klasyfikacji.”
W związku z tym, przyjmując Ph.D. lub J.S.D. i S.J.D. programów (które są oparte na badaniach i wymagają dysertacji do ukończenia), szkoły prawnicze mogą pochylić swoje uniwersytety w kierunku wyższej klasyfikacji badań Carnegie. To może wydawać się atrakcyjną zachętą, ale taka, która byłaby ekonomicznie nieuzasadniona dla większości szkół. Dziekani prawa powinny opierać się iść drogą nauk humanistycznych.
Allen Mendenhall jest dziekanem w Faulkner University’s Thomas Goode Jones School of Law i dyrektor wykonawczy Blackstone & Burke Center for Law & Liberty. Odwiedź jego stronę internetową pod adresem AllenMendenhall.com.